w pandemii

30.03.2020

Pracuję w archiwum zdjęć. Przypomniała mi się powódź w Sandomierzu. Wtedy też było tak, że gdzieś tam, hen daleko za horyzontem, wydarzyło się coś, co miało wpływ na nasze życie.



Spływały kolejne informacje z cyferkami, osiągane były kolejne trudne do pojęcia rekordy. Atmosfera gęstniała nieśpiesznie, emocje rosły wraz z poziomem wody w rzece. Do czasu, gdy puściły wały. Czas przyspieszył, zaczęła się akcja, wszystko działo się na naszych oczach.

To, co się dzieje teraz w naszych głowach jest w jakimś sensie podobne, tylko skala jest większa, dotyczy nas wszystkich. Dociera kolejna fala informacji, sam nie wiem do końca co oznacza, ale czuję że podmywane są fundamenty, że coś się przesącza, że już tu jest. Z drugiej strony - państwo działa, decyzje zostały podjęte, strategia wdrożona, podporządkowałem się im jak większość Polaków. Pracuję w domu. W domu mam szkołę. A może pracuję w szkole. A może mam dzieci w pracy. Mniejsza o to, ważne, że wszyscy zdrowi. Czekam jak większość z nas na ciąg dalszy. Liczę że fala nie wyrządzi nam krzywdy, nie zabierze bliskich, po prostu minie jak wszystko inne, a my doczekamy się szczepionki i wsparcia od państwa.

Staram się utrzymać równowagę i higienę myśli. Obronić się przed cudzymi paranojami i tymi moimi własnymi - powodowanymi na przykład polityką. Te emocje przez jakiś czas nie mają większego znaczenia. Myślę tak, bo to wszystko się już wydarzyło - choć jeszcze o tym nie wiemy. Machina ruszyła, tryby się kręcą, po prostu ten skomplikowany mechanizm ma pewną bezwładność. Potrzeba czasu aby dostrzec efekty działań tak wielu zmiennych.

Z powodzi w Sandomierzu pamiętam dojmujący pustką krajobraz. Opuszczony, martwy teren we władaniu siły wyższej. Pamiętam tę niewygodną świadomość, że jeśli zgaśnie silnik na moich plecach, to razem z tą moją paralotnią nad głową też ulegnę tej sile, wyląduje w bagnie po pachy i będę potrzebować pomocy. Wystarczy paproszek w paliwie, który zatrzyma pracę gaźnika, by z obserwatora - który przyleciał tylko na chwilę - stać się uczestnikiem wydarzeń. To, co fotografowałem, dalekie było od człowieka, od jego skali, bliskości jego uczuć i osobistej sytuacji. Nie było go na zdjęciach. Może dlatego, że dla ludzi prawdziwa powódź rozpoczyna się w momencie, gdy woda opadnie.