o miejscach kultowych

29.07.2019

10h 15 minut, tyle trwał jeden z moich najwspanialszych lotów w Alpach. Bez silnika, bez lądowania, pomiędzy trzema lodowcami: Grossglockner, Solden, Marmolada

Z miejscami kultowymi jest tak, że trzeba doświadczyć tego co się w nich dzieje aby zrozumieć ich moc i urok. Dla paralotniarzy miejscem kultowym z pewnością jest alpejska góra Grente nad doliną Antholz w Tyrolu Południowym. A z moim doświadczaniem to było tak: 

Ruszamy z Gdyni o 7:30 rano w poniedziałek. Do Antholz docieramy około północy. Rozbijamy prowizoryczny obóz na zboczu góry, w lesie, pod bramą wjazdową do rezerwatu przyrody. Pobudka ok 5 rano, składanie obozu i wymarsz o 6. Na Grente nie ma ośrodka narciarskiego ani drogi publicznej. Na start trzeba wnieść sprzęt pieszo. Ważne aby nie iść za szybkim tempem i nie zużyć całego zapasu glikogenu zmagazynowanego we krwi. Zwłaszcza że lot może trwać cały dzień. Pod koniec trasy jest bacówka, gdzie można wypić kawę i uzupełnić zapas wody. Szlak jest malowniczy. Przechodzą nim wszyscy para-pielgrzymi chcący się dostać na legendarny start. Innej drogi nie ma. 

Na startowisku (2300m npm) jestem o 8:30. Wcześnie jak na latanie, ale właśnie z Grente można startować nawet o 9 rano. Pewnie dlatego, że góra ma ekspozycję południowo wschodnią, a pasmo gór nad doliną sięga ponad 3000m i ciągnie się wiele kilometrów na północny wschód. To umożliwia lot przez kilka godzin, gdy termika w okolicznych miejscówkach jeszcze śpi. A jest gdzie lecieć. Klasyczna trasa rozciąga się na trójkącie pomiędzy lodowcem Grossglockner, Lodowcami w rejonie Sölden a lodowcem Marmolada w Dolomitach. 

Pierwsi piloci odchodzą na trasę o 9:30. Kolorowe glajty tyczą trasę w przestrzeni. Startuję o 9:50. Pierwsze ramię trójkąta jest trudne. Lecę je niespiesznie, szanując wysokość przebijałem się wgłąb doliny. Nie oglądam się na wyprzedzające mnie glajty. Oni znają patenty (latają po meblach jak to się określa) a ja nie. Termika co prawda już pracuje, ale to nie znaczy że na tyle mocno by lecieć bez czujności. Jest delikatnie, niemrawo, a chmur brak. Ścierają się wiatry, przecierają inwersje, skały rozgrzewają się powoli. Powietrze jest na tyle turbulentne, że nie w głowie mi zdjęcia. A w dolinie, na kierunku lotu jest przełęcz na wysokości ok 2000m, którą muszę pokonać. To ledwie 15km od startu. Głupio by było tu wylądować i do końca dnia obserwować glajty przelatujące nad głową. Po dobrej godzinie asekuranckiego lotu pokonuję tę przeszkodę. Za przełęczą jest odrobinę łatwiej. Przyspieszam. 

Po następnej godzinie dolatuję do doliny rzeki Isel (dolina prowadząca do Lienz). Od tego przeskoku, a może bardziej od tego czasu termika rusza na całego. Na niebie pojawiają się chmury, lot odbywa się wyżej. Pojawiają się też pierwsi piloci wracający po "zaliczeniu" lodowca. Punkt zwrotny w rejonie Grossglockner trzeba postawić do mniej więcej południa. Każdy pilot ten punkt stawia gdzie indziej, każdy optymalizuje i podejmuje decyzję kiedy i gdzie zawrócić po swojemu. Ja zawijam o 12:30. Późno. 

Podstawy chmur są na 4000m. Peleton się rozciąga na zachód w stronę Sölden. Tę cześć trasy lecę pełną parą, nadrabiam czas. Latanie jest logiczne, termika mocna, w powietrzu wiele glajtów pokazujących noszenia. Około 16:15 stawiam własny punkt zwrotny przed Solden i zawracam na południowy wschód w stronę Dolomitów. 

Alpy wyglądają obłędnie. Lot w stronę Dolomitów powoduje eksplozję doznań i emocji. Majestatyczne skaliste zęby świecą pomarańczowym świetlistym blaskiem. Tylko jak tam się do nich dobrać? Mam lecieć przez rybi ogon i kiełbasę (jak potocznie zwie się miejscówki) czy może inaczej? Skąd wieje i co o tej porze działa? Paralotniarze z którymi leciałem w grupie rozproszyli się po niebie. Widzę w dole ktosia lecącego przy samej ziemi. Piloci wymieszali się z kursantami szkolnymi i pilotami mającymi inne plany niż moje. Kto jest kim w tym akwarium? Jaki jest patent na przeskok w Dolce? A może ich wszystkich spłukało bo się dołem rozwiało? To jakieś 2-3 km pode mną. A przede mną wielokilometrowy przeskok nad doliną Brunico. Dolomity są przykryte chmurami. Czy to normalne że niebo jest zakitowane? Czy góry będą działać? A może już teraz zamknąć trasę i lecieć z prostej na lądowisko? Zwalniam. Cała trudność z lotami w takich górach polega na tym, że góry oddychają w swoim rytmie. Są takie miejsca, gdzie wiatry dolinowe wieją z trzech stron w jedną stronę. Lot tam wówczas jest łatwy i przyjemny bo w wyniku zderzenia wiatrów wszystko nosi, ale do czasu, gdy w jednej z dolin wiatr się odkręci i zabiera wygrzane powietrze gdzieś indziej. Wtedy mimo nasłonecznienia stoki nie noszą a w przypadku lądowania jest przeciąg. I jakoś tak jest, że jak w jednym miejscu nosi, to w innym dusi. 

Jestem tu w pierwszy raz. Lecę czujnie jak ważka. Dolatuję do ściany Cima Nove, Cima Dieci i Monte Cavallo. Majestatyczna pionowa ściana pode mną. Pode mną! Na pewno są na niej wspinacze. Ale mi nie w smak takie obserwacje. Powinienem polecieć dalej na południe w stronę Cortiny d’Ampezzo aby zamknąć trójkąt FAI. Było by pewnie z 250. Tyle, że jest niemal 19 a ja mam jeszcze powrót a spora część Dolomitów jest w cieniu. No a ja bardziej niż rozciągnąć trasę chciałbym wylądować pod startem. Zawracam. Termika słabnie z każdą minutą. Lecę powolutku mocno ściskając starówki. Zaklinam rzeczywistość: Tylko tego nie zepsuć, nie dać się spłukać. W głowie pojawiają się wszystkie zasłyszane rady. A te góry takie też groźne się jawią, cienie wydłużają się kryjąc świat w głębokich ciemnych dolinach. Czołgam się tak w stronę startu, aż tu nagle pojawia się obok mnie Dariusz "Muzyk" Chrobak, który wraca z głębi Dolomitów. Muzyk jest mistrzem i jak na mistrza przystało leci pewnie i nie tracąc czasu na macanie terenu. Przebija się na przedpole Kronplatzu. Lecę na gąskę za nim. Bo bo co w końcu, kurcze blade! Jak jemu działa, to i mnie zadziała!  

Kręcę ostatni komin dnia. Muzyk juz dawno się wykręcił i poleciał. Delektuję się momentem. Widzę Dolomity w słońcu, chmury rozpadają się i termika kończy dzień. Wiem że dolecę. Moment przepełnia mnie dziką radością. 

O 20:07, po 10 godzinach i 15 minutach lotu ląduję pod Grente. Na liczniku mam trasę 240km trójkąta płaskiego. Zbieramy się i gadamy z pilotami którzy dolecieli. Przepracowujemy momenty i emocje. A momenty były. Każdy miał swoje. Jest przewspaniale. To jest fenomenalna różnica w stosunku do moich lotów foto z napędem. Tam jestem sam ze swoimi emocjami. Bo przecież po fotografie latam samemu i z dala od innych pilotów, co by mi w kadry nie powlatywali. 

W każdym razie, z mojej ekipy wszyscy dolecieli. Tym bardziej się cieszę, że nie zaryzykowałem. Nie musimy się zwozić i po chwili pizza smakuje wybornie. Rozbijamy się na klasycznym kempingu około północy, by następnego dnia rano wstać o 5 rano, zwinąć obóz i ruszyć na start.... 

Ale to już zupełnie inna historia ;-)

Gratulacje dla Dariusz Chrobak (co machnął 285km FAI) Szafranka, Tomka "Polendwicy" Krupskiego, Andrzej Trebenda, Stefan Piasecki, Bogusława  Zdrowaka, Wojtka Galicy, Jarosława Józika, Macieja Gąsiorka, Bartka Stuchlika  i wszystkich innych pilotów z którymi przeżyłem tę epicką podróż na Grente. No i dziękuję bardzo za Wasze wskazówki. Także te, które są niepozorne albo nieuświadomione... do czasu gdy się je wygrzebie z pamięci w trakcie lotu.. 

Track mojego lotu:

https://xcportal.pl/node/166513

Tabela lotów pilotów z PL jest tu: 

https://xcportal.pl/flights-table/2019-07-23